czwartek, 12 marca 2009

wibrujące granice rzeczywistości


Koncerty w kameralnym gronie osób, które się lepiej lub gorzej zna, ale zawsze uważa za interesujące, charakteryzują się niepowtarzalnym,
wprowadzającym w lekki trans klimatem. Zanurzanie się w oparach wszelkiego rodzaju, w zapachu czerwonego wina i w rozmowach wciągających czy wręcz uzależniających usypia. A w tej przedziwnej atmosferze zacierają się granice między jawą i snem. Wytwory umysłu przenikają rzeczywistość, krawędzie się zacierają i już nigdy nie będzie można wyznaczyć najbardziej naturalnego podziału dla tych chwil.
Magia rozproszona wraz ze światłem przez papierosowy dym. Pojedyncze wijące się w nieprzewidywalny sposób smugi zlewają się w rzeki i wypełniają całe pomieszczenie. Wdychane przez ludzi usadowionych wygodnie na zniszczonych kanapach i w starych fotelach przenikają przez płuca, by po chwili stać się częścią kolejnego oddechu innej osoby. Dzielimy tak wiele, a wciąż pozostajemy obcy.  Często miała wrażenie, że przez nieprzezroczyste kawiarniano-knajpiane powietrze nasycone ostrymi zapachami przenikają dodatkowe wymiary. Tak jakby dopiero utrata przejrzystości mogła otworzyć drzwi do innej rzeczywistości.
Zamykasz oczy, przestajesz świadomie wsłuchiwać się w muzykę, gwar cichnie, stając się jedynie szumem, który łatwo ignorować i zaczynasz odbierać dźwięki dotykiem. Rozluźniasz mięśnie, pozwalasz nerwom wyczuwać delikatne wibracje powietrza. Bierzesz głęboki oddech, naruszasz brzmienie, ale drżenie powoli przenika do pęcherzyków płucnych, wnika do krwioobiegu. Poddajesz się rytmowi, oddajesz swoje ciało falom, które oczyszczają ze zbędnych problemów i myśli.
Odczuwasz.
Wiesz, że gdy otworzysz oczy, ujrzysz nowy świat. Już teraz wyczuwasz kształty, mimo zaciśniętych powiek. Co tym razem? Płomienie
pochłaniające ściany, karmiące się tlenem, który przed chwilą wydobył się z twoich ust. Uszczknąłeś tylko odrobinę. Całą resztę pochłonie
ogień. Ustami wyczuwasz zbliżający się żar, który pożera otoczenie, pełznie wytrwale po powierzchniach, ale większość z nich pozostawia w nienaruszonym stanie. Zbliża się, czołga u twoich stóp, jakby prosząc o uwagę. Dopóki nie patrzysz, jesteś bezpieczny. Dopóki nie spojrzysz płomieniom prosto w oczy, nic Ci nie grozi.
Ona podnosi wzrok. Zieleń jej oczu płonie, w zwężających się źrenicach tańczy ogień.
A może przeciwnie. Twoim oczom ukażą się skuci lodem ludzie. Wszystko co żywe przemieni się w piękny lodowy posąg. Wstaniesz i przyjrzysz się osobom, które znałeś. Dotkniesz skostniałymi palcami policzka przyjaciela. Co za parzący ból! Co za przeklęte uczucie rozpadu. Mimo chłodu twoich dłoni, po policzku spływa kropla stopionego lodu.
Niszczysz to, co kochasz. Niweczysz wszystkie wspomnienia. Nie potrafisz przywrócić życia…
Kątem oka dostrzegasz jedynie skrzypce – piękny lodowy instrument.
Tak… to dowód… Instrumenty też są żywe. Podchodzisz, choć wiesz, co się stanie. Dlaczego idziesz, jeśli znasz cenę? Wyciągasz dłoń i
muskasz delikatną, cieniutką strunę – zmrożoną pajęczą nić. Kruche piękno i wytrzymałość zaklęte w jedną formę.
Skrzypce płaczą. Czujesz ostre pieczenie w kąciku oka, które niespiesznie rozlewa się, wypala wyraźną ścieżkę na twarzy. Zaciskasz mocno powieki, nie możesz dłużej patrzeć.
Muzyka ustaje.
Pęknięta struna skrzypiec wymusza przerwę.
Śmiech, gwar, głośne rozmowy z trudem przenikają przez barierę i docierają do jej umysłu. Opuszkami palców dotyka prawego policzka.
Delikatnie, badawczo szuka wypalonego znamienia.
Ślad zniknął. Nie. Po prostu wniknął wgłąb i tam już pozostanie.
Gdy nieco po północy wyszła z klubu, na dworze padał śnieg i zaczynał pokrywać kocie łby ulicy. Odetchnęła głęboko rześkim powietrzem
miejskiej nocy. Wypuściła skłębione pary ciepłego powietrza. Ostry wiatr przeniknął przez płaszcz i wywołał pierwszy dreszcz. Uniosła kołnierz i szczelniej otuliła się szalem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz