środa, 26 sierpnia 2009

podaj współrzędne

Czasoprzestrzeń pragnień rozciąga się od rozmytego widnokręgu snu aż po horyzont wyobrażenia.

czasami po prostu się widzi


Poranione palce wpijają się w wypłowiałą, rdzawą skałę. Paznokcie mocno drapią twardą powierzchnię. Popękana, wysuszona skóra, bardziej przypominająca cieniutką błonkę opina powyginane stawy. Drżące zmęczeniem mięśnie napinają się w ostatecznym wysiłku.Rozżarzone powietrze wypala gardło, ale to wszystko nieważe.
Byle utrzymać się na powierzchni. Zwisam nad przepaścią podzielona krawędzią na pół. Za chwilę zsunę się w dół. Kolejny powiew uderzający w ciało porusza strużkę potu spływającą wzdłuż kręgosłupa, ale zamiast nieść ochłodę, tylko podnosi temperaturę.
To wszystko nieważne.
Zaraz spadnę.
Wibrująca przerażeniem myśl nagle zamiera. Dostrzegam cień.
Skupiona na swoich dłoniach wczepionych w skalisty grunt nie chcę podnieść spojrzenia, ale on rozprasza uwagę.
Spoglądam, rejestrując obraz obrzeżem świadomości.
Niebieskie oczy. Tuż przede mną.
Kładziesz dłonie na mojej spieczonej skórze i przyciskasz do ziemi spękanej prawie tak bardzo jak moje usta.
Za chwile ujmiesz dłonie. Pomożesz. Zatrzymasz.
Wiem, że to nieprawda.
Uśmiechasz się szeroko. Szczerze. W Twoich niebieskich oczach błyszczy zadowolenie. W wąziutkich źrenicach jawi się jedno westchnienie – nareszcie! Szept o mocy krzyku!
Uśmiech. Ciepłe iskierki w spojrzeniu.
Tyle pamiętam.
Spychasz mnie.
Rozległe dno kanionu faluje skąpane w płomieniach. Na dole przewala się prawdziwa rzeka ognia. Rozbuchany żar. Syki i trzaski to tylko preludium. Przestrzenią wstrząsa sunący niepowstrzymanie grom, długotrwały pomruk rozkosznej satysfakcji.
Odchylam głowę. W moich oczach na pewno majaczy zdziwienie, choć wiedziałam, że to jedyna droga. Zdziwienie ma przecież niewiele wspólnego z wiem. Jego pokłady zalegają w każdej komórce ciała, czekając na taką właśnie chwilę. Rozchylam usta, w których czuję potworną suchość. Po policzku nawet nie spływa łza.
Znikasz, Cieniu.
Już mi pomogłeś.

wtorek, 18 sierpnia 2009

prawda


drę
   drapię
   drążę
 
   żeby dotrzeć do prawdy
   zdzieram wszystkie warstwy bólu
 
   rozgrzebuję żywe tkanki
   delikatnie
   by nie przeoczyć najważniejszego
 
   a gdy nie znajduję niczego poza krwią i rozczarowaniem
   na ściennej mapie czerwienią zaznaczam kolejny punkt
 
   znalazłam kiedyś przestrzeń niekończących się korytarzy
   o tak sprytnie zwiniętych wymiarach wyobraźni
   że choć nieskończona
   mieści się skorupce czaszki
 
   mam gdzie robić notatki
   mogę szukać dalej

piątek, 14 sierpnia 2009

o


zabija mnie regularność

zatruwają lepkie krople rutyny na wargach
zlizywane każdego dnia tym samym ruchem języka

wieszam się na pętli pór roku
mocowanej do coraz wyższych gałęzi drzewa życia

podcinam żyły przywitaniami i pożegnaniami
machinalnie wypluwanymi z suchych ust

wskazówki zegara były pierwowzorem gilotyny

czwartek, 13 sierpnia 2009

lśnienie


 i nagle wszystko staje się formą
   zostają puste skorupki
   gdzieś tylko głos
         ghost in the shell
         ghost in the shell
         the shell
         in the shell
   (‘look what i have found a seashell in a sea of shells’)

   mglij się mglij
   śnij się śnij
   morze pod powiekami
   sól na ustach
   piasek w myślach
   krzeszemy ogień
   (drżą mi dłonie)
   krzszszsz
   krzszsz
   krzsz
   ksz
   (bezgłośnie szepczę)
   dnij się dnij

   w moich oczach lśnią ogniki odbitej radości
   w moich rzęsach skrzy się twoja prawda

   smutek jest dobrym zwierciadłem