wtorek, 21 kwietnia 2009

przyspieszony kurs reinkarnacji


wielokrotnie przyszło im umierać
duszom bezdomym – cielesnym wygnańcom

szpachelką podważali bruzdy
skłębionego mózgu

mazią szaleństwa
klejem krwi

umysł do ciała chcąc przytwierdzić
zapominali, że ceną jest zawsze śmierć

czwartek, 16 kwietnia 2009

cię!cie


wyraziste szarpnięcia dręczą myśli iskierkami świetlistego bólu
to umysł wyrywa sie z ciasnych ram gnijącego mięsa…
rozwiąż sznur
który siecią czasu schwytał ducha
a jeśli nie potrafisz
tnij
tylko nie pozwól trwać w niewoli

.

w początku i końcu zbiegają się rozbieżności
tak ogromna jest gęstość punktu mieszczącego rozległy świat

.

Zamknięci w ścianach słów ludzie wydają się puści i bezdźwięczni.
Wibracje wypełniane raz po raz treścią jak zwykle nie wystarczają.
Otwórz mnie i wydobądź z klatki
..samo-myśli..samo-woli..samo-tności..
Spójrz.
Mój umysł wpleciony w przezroczystną pajęczą sieć imploduje, nie znajdując ujścia dla myśli.
Rozplącz sploty, które stworzyli ludzie i zawiązała natura.
Cierpliwym dotykiem wygładź krawędzie moich snów, a pozwolę ci wyjąć nóż i przyłożyć chłodną stal do mojej skroni.

Pchnij.
Tnij.
Szepnij cicho – śnij.
.
Pospiesz się.
Jutro zniknę z twojego świata.
 

czwartek, 9 kwietnia 2009

*


Po trzasku myśli. W potrzasku słów. Miękka, wilgotna trawa tłumi łagodnie kroki. Stopy naturalnie zapadają się w mokrej ziemi pachnącej deszczem. Niebo rozrasta się w głowie i rodzi własny mikrowszechświat wyobrażeń. Ogień pragnień iskrzy pomysł stworzenia. Trzeszczy i nieuważnie rozpryskuje pełen śmiechu rozmigotany blask.

Blask.

Po-blask.

Trzask.

Po-trzask.

Sidła ciasno oplatają łydkę. Wydają dźwięk, jakby objęły pustkę, ale nie dam się zwieść pozorom. Chłodne kły metalu zatapiają się w skórze. Zatrzymują na kości, rysując jej gładką powierzchnię. W takt tępego bólu przesuwają się wzdłuż piszczeli. Rwą mięśnie, szarpią więzadła. Ścięgna napinają się w beznadziejnym wysiłku, lecz nie utrzymają struktury w całości.
Co za nieznośny zapach. Nie. Nie krwi. Rdzewiejącego metalu.

sobota, 4 kwietnia 2009

zatrzaśnięta


Ściany tego domu przesiąknięte są przedwieczną wilgocią ciemności i chłodu. Bez uczuć. Bez współczucia. Tylko pierwotne, mokre dyszenie. Ściany tego domu oddychają ciężko, a każdy wdech  okupiony jest falą wstrętu, która rozsiewa zapach kurzu dławiącego pęcherzyki płucne.  Biorę w palce koniuszki tafli powietrza i strzepuję je, jakbym próbowała rozłożyć prześcieradło jednym ruchem. Krawędzie podwijają się, rogi zaginają, a ja wiem już, że się nie uda.
Wilgoć osiada na moich ramionach i mocno przygniata do ziemi. Policzek przyciśnięty do gruntu, w półotwartych ustach smak torfu. Usiłuję go wypluć, ale spomiędzy rozwartych warg wypełzają śliskie i giętkie ciałka wijących się robaków. Śluz zalewa przestrzeń pod językiem. Prędzej się zachłysnę się, niż przełknę! Nie mogę już zacisnąć zębów, bo zmiażdżę glisty i czerwie a ich wielobarwna krew odżywi jałową glebę. Jeśli pozwolę, by wystrzeliły z niej pędy bluszczu, utknę przywiązana do tego podłoża na wieki.

To proste:
                     Przełknij.
                                       Uwolnij.
                                                         Wyjdź.
To proste…