piątek, 18 września 2009
rozproszenie prawdy
Na koniuszek języka spadają kolejne krople chłodu
zimno spływa korytarzami drżenia aż do stóp
Na koniuszku serca wykwitają igiełki szronu
kłują od wewnątrz przy każdym uderzeniu w ścianę klatki
Wnętrze jarzy się tysiącem iskier pobudzenia
o blasku zwielokrotnionym na powierzchniach lodowych kryształków
Błyszczą
iluzje życia
odbicia pasji
miraże znaczeń
Czasami wolę trwać w nierzeczywistej mgle
piątek, 11 września 2009
miękkość zaśnięć i przebudzeń
myśli opadają łagodnie
wtulaja twarz w zagłębienie poduszki
dłoń poranka delikatnie bada kształt zmęczenia
opuszkiem nanosi senność na krawędzie powiek
zamazuje ukradkowe spojrzenia świadomości
dzień zawieszony nad horyzontem zdarzeń
nieostrym blaskiem wygładza łuki ciała
zostawia odrobinę światła w każdym wgłębieniu
nawet w kąciku ust, w dołeczku za uchem
ciepło leniwie rozlewa się pod skórą
spływa wzdłuż szyi pomiędzy obojczyki
wypełnia aż po koniuszki palców
zapadam się
coraz głębiej
w miękki puch
piątek, 4 września 2009
>
roztwór soli filozoficznej
obmywa ze strachu
wyrównuje ciśnienia
w komórkach duszy
myśli niewypowiedziane
zagnieżdżone w izotonicznym środowisku snu
nadgryzają
dryfujące ciałka wspomnień
gdzieniegdzie jedynie
drobne fluktuacje ciśnień
błędy wpisane w równania
burzą tamy pieczołowicie wznoszone przez czas
to nieprawda, że czas leczy rany
on tylko osłabia pamięć
wtorek, 1 września 2009
wydalone
Wyrzucam swój oddech do kosza na śmieci
w foliowym woreczku bez zamka
Nigdy nie jest tak jak w filmach
Nie widzę teraz
ale
wiem
Leży i ciężko rzęzi
Mój oddech
On tam
Ja tu
Które z nas podda się pierwsze?
w rękawiczkach
Wydana na pastwę katów samowoli
wpadam do ciasnej klatki własnych myśli
męczę
mierżę
morzę
siebie
Uderzasz mnie moim własnym chłodem w twarz
a w swoich oczach wciąż pozostajesz dżentelmenem
”Zrobisz, jak chcesz.”
wymieniane przy dobrym kursie na
”Będzie, jak zechcesz”
nigdy nie mogłam zrozumieć
po co mówić rzeczy oczywiste
Ty jak zawsze w białych rękawiczkach
Zimno Ci?
[ X ]
Otaczają mnie cudze obrazy płonących korytarzy. Dłonią gładzę ich wzburzone niepokojem ogniste ściany. Uspokajam i krystalicznym szeptem wyciszam niecierpliwe pomruki. Przyciszony głos jest ciepły i intymny, ale dziś wyjątkowo pojawia się czystość brzmienia porównywalna z górskim potokiem. Taki wydźwięk może nadać tylko pewność granicząca z wszechwiedzą.
Wtapiam się we własną emocjonalną plastyczność. Jeśli dotknę stopą asfaltu, przywrócę jego pierwotną, gorącą płynność i zostawię ślad.
Jaki?
Nie wiem, co daje suma elementów diagonalnych mojej osobowości. To już przesada. Diagonalizuję jestestwo wciśnięte w ramki skomplikowanych macierzy.
(echo w tle pyta czy nie wstyd mi za ilość zer.)
Delikatnie kręcę głową, by rozmyć treść niesioną przez ten szum.
Skończ z głupotami.
Po prostu wypełnij sobą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)