poniedziałek, 30 marca 2009

apokalipsa


kiedy w końcu przegryzę usta
połknę język
nożem do otwierania listów zaadresowanych przeze mnie do mnie
odetnę palce rąk i nóg
kiedy wreszcie zamilknę
roztopię się w tej ciszy
której krzyki szepty zgrzyty
rozciągnięte wszerz kartki
nie zagłuszą
będę tam
gdzie wszystko ma swój początek

pisz pisz
może dziś zaserwują danie
z twoich kończyn
pisz
na deser będzie mózg
w potrawce świata

Czy wiesz, że tak właśnie giną światy?

środa, 25 marca 2009

*


Zbieram te wszystkie kolorowe niteczki
które wyrastają z mojego umysłu
wciąż się coś strzępi – znasz to uczucie –
a ja nie chcę by  upadły takie drobne, kruche, niedokończone
Chodzę więc lekko, ostrożnie stąpam
by włókienek ledwie widocznych przy mojej głowie
nie strącić nie stracić nie strwożyć
myślą jakąś przeklętą i ciemną
A gdy już spadnie nić w kolorze migoczącej tęczy
z winy roztargnień i rozdarć codziennych
kucam
na tym brudnym asfalcie
i delikatnie opuszkiem ją muskam
sprawdzając czy jeszcze jest żywa
Jeśli drgnie tchnieniem
wypręży ciałko w spazmie
wyłuskam ją z tego błota
oddechem oczyszczę
i schowam do kieszeni płaszcza
tej na piersi, w okolicy serca
Może ożyje w pobliżu źródła ciepła
Może przemieni się w motyla
Usiądzie na białej karcie papieru
i strzepnie ze skrzydeł odrobinę pyłu
Bo wiesz… gdy tak się dzieje, niemieję z zachwytu
Przyciskam dłonie do ust, by nie krzyknąć
Kartka porasta symbolami głębokich odcieni
które nieugięcie pełzną we wszystkie strony
Pokonują skazy, oplatają nierówności
Prą
Nie wolno ich spłoszyć, nim proces się skończy
Przepadną na zawsze konfiguracje dotąd nieobjawione

Dziś dotknęłam mięciutkiego ciałka – splotu kilku istnień dźwięczących jeszcze w nocy
Nitka już nie promienieje
Wyblakły kolor ustala się chyba w okolicach płowego fioletu
Nic już się nie da zrobić
przegapiłam
chwilę

niedziela, 22 marca 2009

strop zbutwiałego dachu myśli


Jest tylko teraz.
Wprawną dłonią kata przybijam je do krzyża.
Najpierw lewa ręka- otwarta w ufności powitania.
Później prawa – zaciśnięta w pięść w geście straconego zaufania.
Wreszcie stopy – bezradnie szukające punktu podparcia.
To tylko teraz…
Rozciągnięte na grubo ciosanych prostych ramionach czasu.

Z ust się bezgłośnie sączy pogarda.
Pieszczę cię słowem w ostatniej godzinie.
Konaj.

(wiesz dobrze)
(jeśli nie sczeźniesz na czas)
(przegryzę ci gardło)

czwartek, 19 marca 2009

'your focus determines your reality'


Skup się. Skoncentruj. Wyostrz.
Jeszcze bardziej.
Wciąż na granicy majaczą rozmycia.
Precyzyjniej. Z atomową dokładnością.
Powoli. Nie spiesz się, a osiągniesz cel.
Wiesz…
    … tam w codzienności kryje się wiele nieodkrytego piękna. Mnóstwo obrazów, kontrastów i znaczeń.
Wyłuskaj je. Delikatnie i z wyczuciem. Nie możesz użyć dłoni, są zbyt toporne. Nie możesz użyć ust, są zbyt nieuważne, za szybko poddają się emocjom. Dotknij ich myślą. Spojrzeniem. Westchnieniem. A gdy już uchwycisz eteryczne zaistnienie, zwiewny byt utkany z nierzeczywistej mgły – spętaj go słowem. Opleć miękką pajęczyną i ukryj w świetle. W ten sposób niczego nie zniszczysz.
Wszechświat również pisze swoją historię światłem.

środa, 18 marca 2009

. . . . . . . . .


ostre odłamki ciszy kaleczą mi dłonie
mimo bólu próbuję zebrać je wszystkie
muszę z nich ułożyć pełny wzór moich wzlotów i upadków w samotność
tylko w lustrzanej powierzchni milczenia odbije się prawda

czwartek, 12 marca 2009

wibrujące granice rzeczywistości


Koncerty w kameralnym gronie osób, które się lepiej lub gorzej zna, ale zawsze uważa za interesujące, charakteryzują się niepowtarzalnym,
wprowadzającym w lekki trans klimatem. Zanurzanie się w oparach wszelkiego rodzaju, w zapachu czerwonego wina i w rozmowach wciągających czy wręcz uzależniających usypia. A w tej przedziwnej atmosferze zacierają się granice między jawą i snem. Wytwory umysłu przenikają rzeczywistość, krawędzie się zacierają i już nigdy nie będzie można wyznaczyć najbardziej naturalnego podziału dla tych chwil.
Magia rozproszona wraz ze światłem przez papierosowy dym. Pojedyncze wijące się w nieprzewidywalny sposób smugi zlewają się w rzeki i wypełniają całe pomieszczenie. Wdychane przez ludzi usadowionych wygodnie na zniszczonych kanapach i w starych fotelach przenikają przez płuca, by po chwili stać się częścią kolejnego oddechu innej osoby. Dzielimy tak wiele, a wciąż pozostajemy obcy.  Często miała wrażenie, że przez nieprzezroczyste kawiarniano-knajpiane powietrze nasycone ostrymi zapachami przenikają dodatkowe wymiary. Tak jakby dopiero utrata przejrzystości mogła otworzyć drzwi do innej rzeczywistości.
Zamykasz oczy, przestajesz świadomie wsłuchiwać się w muzykę, gwar cichnie, stając się jedynie szumem, który łatwo ignorować i zaczynasz odbierać dźwięki dotykiem. Rozluźniasz mięśnie, pozwalasz nerwom wyczuwać delikatne wibracje powietrza. Bierzesz głęboki oddech, naruszasz brzmienie, ale drżenie powoli przenika do pęcherzyków płucnych, wnika do krwioobiegu. Poddajesz się rytmowi, oddajesz swoje ciało falom, które oczyszczają ze zbędnych problemów i myśli.
Odczuwasz.
Wiesz, że gdy otworzysz oczy, ujrzysz nowy świat. Już teraz wyczuwasz kształty, mimo zaciśniętych powiek. Co tym razem? Płomienie
pochłaniające ściany, karmiące się tlenem, który przed chwilą wydobył się z twoich ust. Uszczknąłeś tylko odrobinę. Całą resztę pochłonie
ogień. Ustami wyczuwasz zbliżający się żar, który pożera otoczenie, pełznie wytrwale po powierzchniach, ale większość z nich pozostawia w nienaruszonym stanie. Zbliża się, czołga u twoich stóp, jakby prosząc o uwagę. Dopóki nie patrzysz, jesteś bezpieczny. Dopóki nie spojrzysz płomieniom prosto w oczy, nic Ci nie grozi.
Ona podnosi wzrok. Zieleń jej oczu płonie, w zwężających się źrenicach tańczy ogień.
A może przeciwnie. Twoim oczom ukażą się skuci lodem ludzie. Wszystko co żywe przemieni się w piękny lodowy posąg. Wstaniesz i przyjrzysz się osobom, które znałeś. Dotkniesz skostniałymi palcami policzka przyjaciela. Co za parzący ból! Co za przeklęte uczucie rozpadu. Mimo chłodu twoich dłoni, po policzku spływa kropla stopionego lodu.
Niszczysz to, co kochasz. Niweczysz wszystkie wspomnienia. Nie potrafisz przywrócić życia…
Kątem oka dostrzegasz jedynie skrzypce – piękny lodowy instrument.
Tak… to dowód… Instrumenty też są żywe. Podchodzisz, choć wiesz, co się stanie. Dlaczego idziesz, jeśli znasz cenę? Wyciągasz dłoń i
muskasz delikatną, cieniutką strunę – zmrożoną pajęczą nić. Kruche piękno i wytrzymałość zaklęte w jedną formę.
Skrzypce płaczą. Czujesz ostre pieczenie w kąciku oka, które niespiesznie rozlewa się, wypala wyraźną ścieżkę na twarzy. Zaciskasz mocno powieki, nie możesz dłużej patrzeć.
Muzyka ustaje.
Pęknięta struna skrzypiec wymusza przerwę.
Śmiech, gwar, głośne rozmowy z trudem przenikają przez barierę i docierają do jej umysłu. Opuszkami palców dotyka prawego policzka.
Delikatnie, badawczo szuka wypalonego znamienia.
Ślad zniknął. Nie. Po prostu wniknął wgłąb i tam już pozostanie.
Gdy nieco po północy wyszła z klubu, na dworze padał śnieg i zaczynał pokrywać kocie łby ulicy. Odetchnęła głęboko rześkim powietrzem
miejskiej nocy. Wypuściła skłębione pary ciepłego powietrza. Ostry wiatr przeniknął przez płaszcz i wywołał pierwszy dreszcz. Uniosła kołnierz i szczelniej otuliła się szalem.

piątek, 6 marca 2009

}{


rzeźbię w cieniu twoją postać
wiem że nie znosisz tej pofałdowanej materii wyłuskanej z moich najciemniejszych snów
która dzięki swej mglistej naturze przeciska się przez pory codziennej rzeczywistości
mimo to
stwarzam cię z ulotności
z mroków i lęków przyczajonych tuż za progiem
z cisz i bezdźwięków wypełzających przy wspólnym stole
z dotyków i jęków skradzionych gwałtownie w czasoprzestrzeni pragnień
rzeźbię wytrwale
kiedyś cię skończę

środa, 4 marca 2009

*


stopa utyka w grząskim gruncie snu
ramiona wyciągnięte do podparcia umysłu zapadają się
z ust wydziera się jęk zdumienia
zdziwienie kreśli linię nieuchronności upadku
ciało pogrąża się w gęstej bagnistej ciszy
impet myśli stłumiony pragnieniem ucieczki
niespodziewanie potykającym się o granicę świadomości
wpadam w wilgotne objęcia snu