piątek, 25 grudnia 2009

~ ~ ~


Tętnię. Taktownie. Takt w takt.

      na trakcie istnienia
      w trakcie tworzenia

              siebie

                    z cieni zamyślenia
                    z odłamków spojrzenia
                    z chwil niespełnienia

Tętnię. Bezczelnie. W rytmie wszechstworzenia.

      na skraju znużenia
      w arteriach pragnienia

               hoduję

                     martwe wspomnienia
                     żywe marzenia
                     i s k r ę  z n a c z e n i a

środa, 16 grudnia 2009

potrzeba


Boli mnie zimne światło niezgaszonych nocy. Każdy kolejny kwant chłodu wygania z głowy oswojone cienie, które dawniej kołysały myśli i szeptały historie do poduszki. Niegdyś rozkosznie rozmruczane pomroczności wściekle syczą. Wyciekają z oczu, uszu, ust i nosa, zalewają twarz, spływają z ramion i kapią na podłogę. Przerażone, zamiast plątać się pod nogami, wpełzają w najdalsze kąty rzeczywistości. Drżą tam biedactwa z zimna i samotności, ale nie chcą wrócić, odkąd nawet sny opanował mdły, jarzeniowy blask obrysowujący kontury normalności.

Potrzebuję
- choć na kilka chwil -
zanurzenia w ciepłej i miękkiej ciemności.

środa, 9 grudnia 2009

sobota, 5 grudnia 2009

*


dziwny stan półśnienia
we mnie spokój
mój spokój projektuję na świat

wysyłam ukradkiem

Zaproszenie na seans

w programie:
złudne natchnienia
powierzchowne olśnienia
maleńkie cuda ze źródła niezrozumienia
i sztucznie barwione szare zdarzenia

niedziela, 22 listopada 2009

żałosne


osadzona w jednym z punktów nocy
w kołysce przypadkowych świateł ulicznych
szarpię sznurki zwisające z nieba
wiję się krzyczę rozdzieram
ale węzły dawno przeniknęły warstwy skóry i mięśni
wżarły się w kości
zeżarły myśli

tym chcesz wyjaśnić niepełność istnienia?
nie ma usprawiedliwienia

wtorek, 3 listopada 2009

~~~~~


ściany umysłu łuszczą się
ciemne barwy odpadają całymi płatami
i cuchnącą warstwą przykrywają stopy świadomości
tak wygląda jesień wyobrażeń:
szeroka rzeka zdechłych liści myśli

brodzę

wtorek, 27 października 2009

mehr licht


Barwy mojej rzeczywistości przesuwają się w stronę fioletu.
Zupełnie jakby nagle wszystkie galaktyki rozmyśliły się i zapragnęły wrócić do pierwotnej jedności.

niedziela, 25 października 2009

podstawy tkactwa


Śmiechem zszywamy kawałki odrębnych rzeczywistości.
Mocny ścieg, a tak lekko biegnie.
Od czasu do czasu szarpiemy nagle, każde w swoją stronę.
Tkaniny trzeszczą niepokojąco,
ale obrzeża naszych światów trzymają się razem.
Zataczamy półokrąg,  łapczywie chwytamy oddech,
po czym snujemy wspólny wątek.

Ilość powtórzeń wyjaśnia ból brzucha.

wtorek, 13 października 2009

pamiętaj


nigdy nie pytaj mnie, dlaczego milczę.
to pytanie jest zwiastunem końca.

(odpowiedź nie daje zrozumienia
         gdyby jednak, to
zrozumienie nie niesie ukojenia
         gdyby jednak, to
ukojenie nie przyspiesza uwolnienia)

piątek, 18 września 2009

rozproszenie prawdy


Na koniuszek języka spadają kolejne krople chłodu
zimno spływa korytarzami drżenia aż do stóp

Na koniuszku serca wykwitają igiełki szronu
kłują od wewnątrz przy każdym uderzeniu w ścianę klatki

Wnętrze jarzy się tysiącem iskier pobudzenia
o blasku zwielokrotnionym na powierzchniach lodowych kryształków

Błyszczą
       iluzje życia
       odbicia pasji
       miraże znaczeń

Czasami wolę trwać w nierzeczywistej mgle

piątek, 11 września 2009

miękkość zaśnięć i przebudzeń


myśli opadają łagodnie
wtulaja twarz w zagłębienie poduszki
dłoń poranka delikatnie bada kształt zmęczenia
opuszkiem nanosi senność na krawędzie powiek
zamazuje ukradkowe spojrzenia świadomości
dzień zawieszony nad horyzontem zdarzeń
nieostrym blaskiem wygładza łuki ciała
zostawia odrobinę światła w każdym wgłębieniu
nawet w kąciku ust, w dołeczku za uchem
ciepło leniwie rozlewa się pod skórą
spływa wzdłuż szyi pomiędzy obojczyki
wypełnia aż po koniuszki palców
zapadam się
coraz głębiej
w miękki puch

piątek, 4 września 2009

>


roztwór soli filozoficznej
obmywa ze strachu
wyrównuje ciśnienia
w komórkach duszy

myśli  niewypowiedziane
zagnieżdżone w izotonicznym środowisku snu
nadgryzają
dryfujące ciałka wspomnień

gdzieniegdzie jedynie
drobne fluktuacje ciśnień
błędy wpisane w równania
burzą tamy pieczołowicie wznoszone przez czas

to nieprawda, że czas leczy rany
on tylko osłabia pamięć

wtorek, 1 września 2009

wydalone


Wyrzucam swój oddech do kosza na śmieci
w foliowym woreczku bez zamka
Nigdy nie jest tak jak w filmach
Nie widzę teraz
ale
wiem
Leży i ciężko rzęzi
Mój oddech
On tam
Ja tu
Które z nas podda się pierwsze?

w rękawiczkach


Wydana na pastwę katów samowoli
   wpadam do ciasnej klatki własnych myśli
      męczę
 
            mierżę
 
                  morzę

                              siebie
 
   Uderzasz mnie moim własnym chłodem w twarz
   a w swoich oczach wciąż pozostajesz dżentelmenem

   ”Zrobisz, jak chcesz.”
         wymieniane przy dobrym kursie na
   ”Będzie, jak zechcesz”
 
         nigdy nie mogłam zrozumieć
         po co mówić rzeczy oczywiste

   Ty jak zawsze w białych rękawiczkach
   Zimno Ci?

[ X ]


Otaczają mnie cudze obrazy płonących korytarzy. Dłonią gładzę ich wzburzone niepokojem ogniste ściany. Uspokajam i krystalicznym szeptem wyciszam niecierpliwe pomruki. Przyciszony głos jest ciepły i intymny, ale dziś wyjątkowo pojawia się czystość brzmienia porównywalna z górskim potokiem. Taki wydźwięk może nadać tylko pewność granicząca z wszechwiedzą.
Wtapiam się we własną emocjonalną plastyczność. Jeśli dotknę stopą asfaltu, przywrócę jego pierwotną, gorącą płynność i zostawię ślad.
Jaki?
Nie wiem, co daje suma elementów diagonalnych mojej osobowości. To już przesada. Diagonalizuję jestestwo wciśnięte w ramki skomplikowanych macierzy.
(echo w tle pyta czy nie wstyd mi za ilość zer.)
Delikatnie kręcę głową, by rozmyć treść niesioną przez ten szum.

Skończ z głupotami.
Po prostu wypełnij sobą.

środa, 26 sierpnia 2009

podaj współrzędne

Czasoprzestrzeń pragnień rozciąga się od rozmytego widnokręgu snu aż po horyzont wyobrażenia.

czasami po prostu się widzi


Poranione palce wpijają się w wypłowiałą, rdzawą skałę. Paznokcie mocno drapią twardą powierzchnię. Popękana, wysuszona skóra, bardziej przypominająca cieniutką błonkę opina powyginane stawy. Drżące zmęczeniem mięśnie napinają się w ostatecznym wysiłku.Rozżarzone powietrze wypala gardło, ale to wszystko nieważe.
Byle utrzymać się na powierzchni. Zwisam nad przepaścią podzielona krawędzią na pół. Za chwilę zsunę się w dół. Kolejny powiew uderzający w ciało porusza strużkę potu spływającą wzdłuż kręgosłupa, ale zamiast nieść ochłodę, tylko podnosi temperaturę.
To wszystko nieważne.
Zaraz spadnę.
Wibrująca przerażeniem myśl nagle zamiera. Dostrzegam cień.
Skupiona na swoich dłoniach wczepionych w skalisty grunt nie chcę podnieść spojrzenia, ale on rozprasza uwagę.
Spoglądam, rejestrując obraz obrzeżem świadomości.
Niebieskie oczy. Tuż przede mną.
Kładziesz dłonie na mojej spieczonej skórze i przyciskasz do ziemi spękanej prawie tak bardzo jak moje usta.
Za chwile ujmiesz dłonie. Pomożesz. Zatrzymasz.
Wiem, że to nieprawda.
Uśmiechasz się szeroko. Szczerze. W Twoich niebieskich oczach błyszczy zadowolenie. W wąziutkich źrenicach jawi się jedno westchnienie – nareszcie! Szept o mocy krzyku!
Uśmiech. Ciepłe iskierki w spojrzeniu.
Tyle pamiętam.
Spychasz mnie.
Rozległe dno kanionu faluje skąpane w płomieniach. Na dole przewala się prawdziwa rzeka ognia. Rozbuchany żar. Syki i trzaski to tylko preludium. Przestrzenią wstrząsa sunący niepowstrzymanie grom, długotrwały pomruk rozkosznej satysfakcji.
Odchylam głowę. W moich oczach na pewno majaczy zdziwienie, choć wiedziałam, że to jedyna droga. Zdziwienie ma przecież niewiele wspólnego z wiem. Jego pokłady zalegają w każdej komórce ciała, czekając na taką właśnie chwilę. Rozchylam usta, w których czuję potworną suchość. Po policzku nawet nie spływa łza.
Znikasz, Cieniu.
Już mi pomogłeś.

wtorek, 18 sierpnia 2009

prawda


drę
   drapię
   drążę
 
   żeby dotrzeć do prawdy
   zdzieram wszystkie warstwy bólu
 
   rozgrzebuję żywe tkanki
   delikatnie
   by nie przeoczyć najważniejszego
 
   a gdy nie znajduję niczego poza krwią i rozczarowaniem
   na ściennej mapie czerwienią zaznaczam kolejny punkt
 
   znalazłam kiedyś przestrzeń niekończących się korytarzy
   o tak sprytnie zwiniętych wymiarach wyobraźni
   że choć nieskończona
   mieści się skorupce czaszki
 
   mam gdzie robić notatki
   mogę szukać dalej

piątek, 14 sierpnia 2009

o


zabija mnie regularność

zatruwają lepkie krople rutyny na wargach
zlizywane każdego dnia tym samym ruchem języka

wieszam się na pętli pór roku
mocowanej do coraz wyższych gałęzi drzewa życia

podcinam żyły przywitaniami i pożegnaniami
machinalnie wypluwanymi z suchych ust

wskazówki zegara były pierwowzorem gilotyny

czwartek, 13 sierpnia 2009

lśnienie


 i nagle wszystko staje się formą
   zostają puste skorupki
   gdzieś tylko głos
         ghost in the shell
         ghost in the shell
         the shell
         in the shell
   (‘look what i have found a seashell in a sea of shells’)

   mglij się mglij
   śnij się śnij
   morze pod powiekami
   sól na ustach
   piasek w myślach
   krzeszemy ogień
   (drżą mi dłonie)
   krzszszsz
   krzszsz
   krzsz
   ksz
   (bezgłośnie szepczę)
   dnij się dnij

   w moich oczach lśnią ogniki odbitej radości
   w moich rzęsach skrzy się twoja prawda

   smutek jest dobrym zwierciadłem

poniedziałek, 27 lipca 2009

~


z porannego rozmycia muzyka wyłania chwile
pojedyncze pasma absolutnej ostrości
dotykam zmysłem atomowych granic percepcji
w tle tli się bezkres kwantów czasu roztartych w ciągłości

sobota, 25 lipca 2009

*


Drut kolczasty wyplatany z gwiezdnej materii
owinął się ciasno wokół twoich nadgarstków
Wyprężył giętkie cielsko w połyskliwym splocie
i pieszczotą bólu wgryzł się w skórę
Niedbałym ruchem dłoni mogę zmieniać konfigurację galaktyk
Tylko w moich ustach znajdziesz klucz do władzy
ale nigdy nie odważysz się po niego sięgnąć
trwaj więc
w blasku zniewolenia

puenta


zamykam oczy i szperam w zagięciach rzeczywistości
w wymiarach nierealności
niecierpliwymi palcami penetruję zakamarki codzienności
szpary zwyczajności
ustalam w ich obrębie granice możliwości
kresy przydatności
zanurzam język w zagłębieniach samotności
i upijam myśli każdym łykiem wina
i upijam wino każdym łykiem myśli
i spijam każdy łyk towarzystwa
by później łatwiej się wyrzygać

fałdka czerni


dotknęła mnie pustka wszechświata dłonią chłodną od obojętności
cięła warkoczem bezkresności po nagich łydkach
i zachwiała pewnością istnienia
oddechem próżni połaskotała po karku
aż wokół kręgosłupa owinął się wężowo dreszcz niepokoju
istota kosmosu o opalizujących oczach wgryzła się w szpik
i wysysa każdą kroplę energii, która mogłaby mnie wznieść
ponad podstawowy stan czystej potencji

zioniesz, pustko
po tylu latach masz nieświeży oddech
nie możesz dłużej kąsać
straciłaś wszystkie zęby staruszko

wtorek, 21 lipca 2009

megalomania


Żyję w tylu światach,
bo moja myśl się nie kończy.
Mój króliczy umysł
źródłem tylu nieskończoności,
że wszechświat bywa o mnie zazdrosny.
Ja – Wszechświat
mówię do was stworzenia
we mnie żyjące
kocham was,
ale
czasami
wolałbym
widzeć was
martwymi

znów zalęgło się truchło

Dlaczego,
najważniejsze,
kryjesz się tam,
gdzie załamuje się myśl?

wtorek, 7 lipca 2009

ostrze(że)nie


Ostrzę
    kawą
        ziarnistą goryczą trę powłokę zamazanych myśli

    wanilią z karmelem
        miękką tkaniną smaku muskam krawędź świadomości

    skondensowaną czerwienią
        mocą barwy ustalam  kształt grotu koncentracji

    światłem
        linią zwężoną w szczelinie powiek oświetlam efekty
       
Gdy wyostrzę

    słowem
        dostroję gęstą treść do struny zrozumienia

pst
    strzeż się
    o strzeż

piątek, 3 lipca 2009

drzwi


Zatrzasnęłam się.
Najpierw nie było nocy wcale. Później pojawiła się cieniutka kreseczka snu. Odkąd jest, zaczęły znikać dni.
Piątek nie raczył nastąpić. Przeżyłam dzisiaj sobotę, a teraz jest już niedziela wieczorem. Jutro poniedziałek, jestem pewna.

Zatrzasnęłam się w sennym pokoju z bezsennym oknem. Okno nie doświadcza miękkich zaśnięć i przebudzeń muskanych oddechem świadomości. Patrzy nocą, mrużąc drapieżnie powieki. Otwarcie gapi się w dzień.
A pokój? Pokój jak pokój. Cztery falujące ściany, drżące powietrze i drobinki kurzu podrygujące w rozproszonym światle lampy na rozległej tafli biurka o krawędziach amputowanych półcieniem. Pokój śpi spkojnie, spoczywa w pokoju.
I wszyscy są szczęśliwi.

czyżby?

okno mruży bardziej skrzydło prawego oka. podejrzliwie unosi ramę.
pokój burzy się.

Wystarczyło skłamać.
Jesteś wolna.

sobota, 20 czerwca 2009

.

zapomniałam ci powiedzieć, że tamta burza miała smak piołunu

*


Na skraju morza majaczą cienie wilków. Wyłaniają się z przeszłości, z dzikich ostępów pragnień i możliwości. Usiłuję je zatrzymać, ale im bardziej próbuję, tym szybciej się rozmywają. Od początku wiem, że to nie jest właściwa metoda.

Zamknij oczy i zatop się w fakturze piasku.
Zamień oddech w morską bryzę, by później poczuć jedność ze sztormem.
Pozwól ramionom
ogarnąć kolor nieba łamiący się na nieustalonej powierzchni fal.
Poczuj w ustach potłuczone kawałki wszystkich odbitych barw.
Zliż sól z warg tak, by nie poranić języka o krystaliczną czystość.
A gdy skończysz i będziesz gotowa, cieniste futra otrą się o nagą skórę.
Nie otwieraj oczu i nie odczuwaj strachu.
Otwórz się i zaufaj.
Cienie przenikną do arterii i zagnieżdżą się w zakończeniach czerwonych paznokci.
Instynkt błyśnie drapieżnością w uśmiechu,
iskrą rozjarzy zwężoną źrenicę otoczoną zielenią.
Wtedy to będziesz ty.

Wtedy to będę ja. Scalona i pełna.

.tymczasem


..a tymczasem..
tymczasem spijam krople deszczu z twoich ust
..a tymczasem..
tymczasem wgryzam się w gęstą ciemność nocy doskonale maskującą pustkę
..a tymczasem..
tymczasem językiem ustalam granice twojej rozkoszy
..a tymczasem..
tymczasem zmysłami wygładzam niespokojną taflę myśli
..a tymczasem..
tymczasem zapominam, że – przy obecnej konfiguracji gwiazd – umysły w przeciwieństwie do ciał nie scalą się

tymczasem.

ciekawie


nieoczekiwanie ty rozszczepia się na kilku was
co właściwie pasuje do wszystkich nas w jednej mnie
ale kto powiedział
że symetria jest lepsza

już się łamie
spontanicznie
bo nie zwykła wyjawiać swoich sekretów

nie muszę mrużyć oczu, by wyostrzyć przyszłość
i przyjrzeć się załamaniu
wiedźmy robią to z zamkniętymi oczami

()


Niepokój gnieździ się w porach dnia i nocy. Wcieram cierpliwie krem produkowany o zmierzchu, który ma je zwężyć. Specjalne granulki metafizyki zamknięte w kojących kapsułkach słów gwarantują poprawę przy regularnym stosowaniu.
Tylko pamiętaj – nie rozgryzaj swoich snów.

piątek, 29 maja 2009

linie myśli


- przebiegam szybko palcami po cieniach wiszących w szafie
przebieram, wybieram, przymierzam, otulam się -
taką to obcość sadzą w myślach przyczajone przydrożne drzewa
ich ułożone z matematyczną skrupulatnością gałęzie
rozdzielają światło na wąskie pasemka
i tną nimi moją twarz
przenikają z łatwością ścianę czaszki
wydzielając nowe płaszczyzny skłębionego mózgu

(splątane wstęgi myśli rozdzielają się na dwa wyraźne pasma)
(ze wspólnego zagęszczenia w punkcie strzelają równoległe ścieżki, by na końcu znów zbiec się w punkcie)
:

.
poprzez korytarze chmur i rozległe przestrzenie górskich szczytów
z łatwością przechodzę po ostrzu spojrzenia rozciągniętym nad przepaścią rozmycia
pod bosymi stopami wyrasta dywan mgły wymiecionej siłą woli z zamszowych dolin
odciskam w nim miękki ślad swojej obecności

całe rozumienie świata stawiam na brzytwie percepcji
.

.
jesteśmy
szafa cienie ja

w zakorzenionej w pierwotności drzewa szafie przestrzeń i górski wiatr,
który wymiata z zakamarków kurz przeszłości

w wyrzuconych z szafy cieniach zwiewność i samotność scalające się z gałęziami drzew,
bym zawsze mogła, gładząc pień, wydobyć je ze splotów parkowych

we mnie
całe rozumienie świata postawione na brzytwie percepcji
.

czwartek, 7 maja 2009

aberracje


płytko pod powiekami
na falującej powierzchni rzeczywistości
dryfują sny
o poranku staję niepewnie na progu jawy
i prowizorycznie oddzielam światy czarną linią

na nic puste gesty
sny i tak przeciekną
oblepią palisadę rzęs
zasnują spojrzenie oniryczną mgiełką
a u schyłku dnia miękko zamażą ostatnie kontury realności

znów zamieszkam w aberracjach

wtorek, 21 kwietnia 2009

przyspieszony kurs reinkarnacji


wielokrotnie przyszło im umierać
duszom bezdomym – cielesnym wygnańcom

szpachelką podważali bruzdy
skłębionego mózgu

mazią szaleństwa
klejem krwi

umysł do ciała chcąc przytwierdzić
zapominali, że ceną jest zawsze śmierć

czwartek, 16 kwietnia 2009

cię!cie


wyraziste szarpnięcia dręczą myśli iskierkami świetlistego bólu
to umysł wyrywa sie z ciasnych ram gnijącego mięsa…
rozwiąż sznur
który siecią czasu schwytał ducha
a jeśli nie potrafisz
tnij
tylko nie pozwól trwać w niewoli

.

w początku i końcu zbiegają się rozbieżności
tak ogromna jest gęstość punktu mieszczącego rozległy świat

.

Zamknięci w ścianach słów ludzie wydają się puści i bezdźwięczni.
Wibracje wypełniane raz po raz treścią jak zwykle nie wystarczają.
Otwórz mnie i wydobądź z klatki
..samo-myśli..samo-woli..samo-tności..
Spójrz.
Mój umysł wpleciony w przezroczystną pajęczą sieć imploduje, nie znajdując ujścia dla myśli.
Rozplącz sploty, które stworzyli ludzie i zawiązała natura.
Cierpliwym dotykiem wygładź krawędzie moich snów, a pozwolę ci wyjąć nóż i przyłożyć chłodną stal do mojej skroni.

Pchnij.
Tnij.
Szepnij cicho – śnij.
.
Pospiesz się.
Jutro zniknę z twojego świata.
 

czwartek, 9 kwietnia 2009

*


Po trzasku myśli. W potrzasku słów. Miękka, wilgotna trawa tłumi łagodnie kroki. Stopy naturalnie zapadają się w mokrej ziemi pachnącej deszczem. Niebo rozrasta się w głowie i rodzi własny mikrowszechświat wyobrażeń. Ogień pragnień iskrzy pomysł stworzenia. Trzeszczy i nieuważnie rozpryskuje pełen śmiechu rozmigotany blask.

Blask.

Po-blask.

Trzask.

Po-trzask.

Sidła ciasno oplatają łydkę. Wydają dźwięk, jakby objęły pustkę, ale nie dam się zwieść pozorom. Chłodne kły metalu zatapiają się w skórze. Zatrzymują na kości, rysując jej gładką powierzchnię. W takt tępego bólu przesuwają się wzdłuż piszczeli. Rwą mięśnie, szarpią więzadła. Ścięgna napinają się w beznadziejnym wysiłku, lecz nie utrzymają struktury w całości.
Co za nieznośny zapach. Nie. Nie krwi. Rdzewiejącego metalu.

sobota, 4 kwietnia 2009

zatrzaśnięta


Ściany tego domu przesiąknięte są przedwieczną wilgocią ciemności i chłodu. Bez uczuć. Bez współczucia. Tylko pierwotne, mokre dyszenie. Ściany tego domu oddychają ciężko, a każdy wdech  okupiony jest falą wstrętu, która rozsiewa zapach kurzu dławiącego pęcherzyki płucne.  Biorę w palce koniuszki tafli powietrza i strzepuję je, jakbym próbowała rozłożyć prześcieradło jednym ruchem. Krawędzie podwijają się, rogi zaginają, a ja wiem już, że się nie uda.
Wilgoć osiada na moich ramionach i mocno przygniata do ziemi. Policzek przyciśnięty do gruntu, w półotwartych ustach smak torfu. Usiłuję go wypluć, ale spomiędzy rozwartych warg wypełzają śliskie i giętkie ciałka wijących się robaków. Śluz zalewa przestrzeń pod językiem. Prędzej się zachłysnę się, niż przełknę! Nie mogę już zacisnąć zębów, bo zmiażdżę glisty i czerwie a ich wielobarwna krew odżywi jałową glebę. Jeśli pozwolę, by wystrzeliły z niej pędy bluszczu, utknę przywiązana do tego podłoża na wieki.

To proste:
                     Przełknij.
                                       Uwolnij.
                                                         Wyjdź.
To proste…

poniedziałek, 30 marca 2009

apokalipsa


kiedy w końcu przegryzę usta
połknę język
nożem do otwierania listów zaadresowanych przeze mnie do mnie
odetnę palce rąk i nóg
kiedy wreszcie zamilknę
roztopię się w tej ciszy
której krzyki szepty zgrzyty
rozciągnięte wszerz kartki
nie zagłuszą
będę tam
gdzie wszystko ma swój początek

pisz pisz
może dziś zaserwują danie
z twoich kończyn
pisz
na deser będzie mózg
w potrawce świata

Czy wiesz, że tak właśnie giną światy?

środa, 25 marca 2009

*


Zbieram te wszystkie kolorowe niteczki
które wyrastają z mojego umysłu
wciąż się coś strzępi – znasz to uczucie –
a ja nie chcę by  upadły takie drobne, kruche, niedokończone
Chodzę więc lekko, ostrożnie stąpam
by włókienek ledwie widocznych przy mojej głowie
nie strącić nie stracić nie strwożyć
myślą jakąś przeklętą i ciemną
A gdy już spadnie nić w kolorze migoczącej tęczy
z winy roztargnień i rozdarć codziennych
kucam
na tym brudnym asfalcie
i delikatnie opuszkiem ją muskam
sprawdzając czy jeszcze jest żywa
Jeśli drgnie tchnieniem
wypręży ciałko w spazmie
wyłuskam ją z tego błota
oddechem oczyszczę
i schowam do kieszeni płaszcza
tej na piersi, w okolicy serca
Może ożyje w pobliżu źródła ciepła
Może przemieni się w motyla
Usiądzie na białej karcie papieru
i strzepnie ze skrzydeł odrobinę pyłu
Bo wiesz… gdy tak się dzieje, niemieję z zachwytu
Przyciskam dłonie do ust, by nie krzyknąć
Kartka porasta symbolami głębokich odcieni
które nieugięcie pełzną we wszystkie strony
Pokonują skazy, oplatają nierówności
Prą
Nie wolno ich spłoszyć, nim proces się skończy
Przepadną na zawsze konfiguracje dotąd nieobjawione

Dziś dotknęłam mięciutkiego ciałka – splotu kilku istnień dźwięczących jeszcze w nocy
Nitka już nie promienieje
Wyblakły kolor ustala się chyba w okolicach płowego fioletu
Nic już się nie da zrobić
przegapiłam
chwilę

niedziela, 22 marca 2009

strop zbutwiałego dachu myśli


Jest tylko teraz.
Wprawną dłonią kata przybijam je do krzyża.
Najpierw lewa ręka- otwarta w ufności powitania.
Później prawa – zaciśnięta w pięść w geście straconego zaufania.
Wreszcie stopy – bezradnie szukające punktu podparcia.
To tylko teraz…
Rozciągnięte na grubo ciosanych prostych ramionach czasu.

Z ust się bezgłośnie sączy pogarda.
Pieszczę cię słowem w ostatniej godzinie.
Konaj.

(wiesz dobrze)
(jeśli nie sczeźniesz na czas)
(przegryzę ci gardło)

czwartek, 19 marca 2009

'your focus determines your reality'


Skup się. Skoncentruj. Wyostrz.
Jeszcze bardziej.
Wciąż na granicy majaczą rozmycia.
Precyzyjniej. Z atomową dokładnością.
Powoli. Nie spiesz się, a osiągniesz cel.
Wiesz…
    … tam w codzienności kryje się wiele nieodkrytego piękna. Mnóstwo obrazów, kontrastów i znaczeń.
Wyłuskaj je. Delikatnie i z wyczuciem. Nie możesz użyć dłoni, są zbyt toporne. Nie możesz użyć ust, są zbyt nieuważne, za szybko poddają się emocjom. Dotknij ich myślą. Spojrzeniem. Westchnieniem. A gdy już uchwycisz eteryczne zaistnienie, zwiewny byt utkany z nierzeczywistej mgły – spętaj go słowem. Opleć miękką pajęczyną i ukryj w świetle. W ten sposób niczego nie zniszczysz.
Wszechświat również pisze swoją historię światłem.

środa, 18 marca 2009

. . . . . . . . .


ostre odłamki ciszy kaleczą mi dłonie
mimo bólu próbuję zebrać je wszystkie
muszę z nich ułożyć pełny wzór moich wzlotów i upadków w samotność
tylko w lustrzanej powierzchni milczenia odbije się prawda

czwartek, 12 marca 2009

wibrujące granice rzeczywistości


Koncerty w kameralnym gronie osób, które się lepiej lub gorzej zna, ale zawsze uważa za interesujące, charakteryzują się niepowtarzalnym,
wprowadzającym w lekki trans klimatem. Zanurzanie się w oparach wszelkiego rodzaju, w zapachu czerwonego wina i w rozmowach wciągających czy wręcz uzależniających usypia. A w tej przedziwnej atmosferze zacierają się granice między jawą i snem. Wytwory umysłu przenikają rzeczywistość, krawędzie się zacierają i już nigdy nie będzie można wyznaczyć najbardziej naturalnego podziału dla tych chwil.
Magia rozproszona wraz ze światłem przez papierosowy dym. Pojedyncze wijące się w nieprzewidywalny sposób smugi zlewają się w rzeki i wypełniają całe pomieszczenie. Wdychane przez ludzi usadowionych wygodnie na zniszczonych kanapach i w starych fotelach przenikają przez płuca, by po chwili stać się częścią kolejnego oddechu innej osoby. Dzielimy tak wiele, a wciąż pozostajemy obcy.  Często miała wrażenie, że przez nieprzezroczyste kawiarniano-knajpiane powietrze nasycone ostrymi zapachami przenikają dodatkowe wymiary. Tak jakby dopiero utrata przejrzystości mogła otworzyć drzwi do innej rzeczywistości.
Zamykasz oczy, przestajesz świadomie wsłuchiwać się w muzykę, gwar cichnie, stając się jedynie szumem, który łatwo ignorować i zaczynasz odbierać dźwięki dotykiem. Rozluźniasz mięśnie, pozwalasz nerwom wyczuwać delikatne wibracje powietrza. Bierzesz głęboki oddech, naruszasz brzmienie, ale drżenie powoli przenika do pęcherzyków płucnych, wnika do krwioobiegu. Poddajesz się rytmowi, oddajesz swoje ciało falom, które oczyszczają ze zbędnych problemów i myśli.
Odczuwasz.
Wiesz, że gdy otworzysz oczy, ujrzysz nowy świat. Już teraz wyczuwasz kształty, mimo zaciśniętych powiek. Co tym razem? Płomienie
pochłaniające ściany, karmiące się tlenem, który przed chwilą wydobył się z twoich ust. Uszczknąłeś tylko odrobinę. Całą resztę pochłonie
ogień. Ustami wyczuwasz zbliżający się żar, który pożera otoczenie, pełznie wytrwale po powierzchniach, ale większość z nich pozostawia w nienaruszonym stanie. Zbliża się, czołga u twoich stóp, jakby prosząc o uwagę. Dopóki nie patrzysz, jesteś bezpieczny. Dopóki nie spojrzysz płomieniom prosto w oczy, nic Ci nie grozi.
Ona podnosi wzrok. Zieleń jej oczu płonie, w zwężających się źrenicach tańczy ogień.
A może przeciwnie. Twoim oczom ukażą się skuci lodem ludzie. Wszystko co żywe przemieni się w piękny lodowy posąg. Wstaniesz i przyjrzysz się osobom, które znałeś. Dotkniesz skostniałymi palcami policzka przyjaciela. Co za parzący ból! Co za przeklęte uczucie rozpadu. Mimo chłodu twoich dłoni, po policzku spływa kropla stopionego lodu.
Niszczysz to, co kochasz. Niweczysz wszystkie wspomnienia. Nie potrafisz przywrócić życia…
Kątem oka dostrzegasz jedynie skrzypce – piękny lodowy instrument.
Tak… to dowód… Instrumenty też są żywe. Podchodzisz, choć wiesz, co się stanie. Dlaczego idziesz, jeśli znasz cenę? Wyciągasz dłoń i
muskasz delikatną, cieniutką strunę – zmrożoną pajęczą nić. Kruche piękno i wytrzymałość zaklęte w jedną formę.
Skrzypce płaczą. Czujesz ostre pieczenie w kąciku oka, które niespiesznie rozlewa się, wypala wyraźną ścieżkę na twarzy. Zaciskasz mocno powieki, nie możesz dłużej patrzeć.
Muzyka ustaje.
Pęknięta struna skrzypiec wymusza przerwę.
Śmiech, gwar, głośne rozmowy z trudem przenikają przez barierę i docierają do jej umysłu. Opuszkami palców dotyka prawego policzka.
Delikatnie, badawczo szuka wypalonego znamienia.
Ślad zniknął. Nie. Po prostu wniknął wgłąb i tam już pozostanie.
Gdy nieco po północy wyszła z klubu, na dworze padał śnieg i zaczynał pokrywać kocie łby ulicy. Odetchnęła głęboko rześkim powietrzem
miejskiej nocy. Wypuściła skłębione pary ciepłego powietrza. Ostry wiatr przeniknął przez płaszcz i wywołał pierwszy dreszcz. Uniosła kołnierz i szczelniej otuliła się szalem.

piątek, 6 marca 2009

}{


rzeźbię w cieniu twoją postać
wiem że nie znosisz tej pofałdowanej materii wyłuskanej z moich najciemniejszych snów
która dzięki swej mglistej naturze przeciska się przez pory codziennej rzeczywistości
mimo to
stwarzam cię z ulotności
z mroków i lęków przyczajonych tuż za progiem
z cisz i bezdźwięków wypełzających przy wspólnym stole
z dotyków i jęków skradzionych gwałtownie w czasoprzestrzeni pragnień
rzeźbię wytrwale
kiedyś cię skończę

środa, 4 marca 2009

*


stopa utyka w grząskim gruncie snu
ramiona wyciągnięte do podparcia umysłu zapadają się
z ust wydziera się jęk zdumienia
zdziwienie kreśli linię nieuchronności upadku
ciało pogrąża się w gęstej bagnistej ciszy
impet myśli stłumiony pragnieniem ucieczki
niespodziewanie potykającym się o granicę świadomości
wpadam w wilgotne objęcia snu

sobota, 28 lutego 2009

--


Zanurzam myśli w głębokich wodach przeżyć
i poznaję smak zapomnienia –
- świeża gorycz zaadsorbowana na powierzchni dawnych snów
tkwi uparcie w chorej tkance języka

Oddech myśli krótki
Oddech myśli spłycony
Oddech myśli wyciszony

Brak oddechu myśli

piątek, 27 lutego 2009

blaski i cienie


Zupełnie, jakbyś podarował mi marzenia. Rozsypał migoczące senną poświatą iskierki, żeby miękko opadały u moich stóp i rozświetliły ciepłym blaskiem zimne ściany myśli. W takich chwilach nie czuję na ramionach szalu chłodu z delikatnej, mglistej materii smutku. Teraz mogę otulić się marzeniami. Przytulnie tutaj, wśród uderzeń w klawisze, wśród szarpnięć strun.
Kiedy zamknę oczy, poprzez wzburzone powietrze wnikam w głąb umysłu. Dziś nie widzę gnijącego mięsa marnej jakości. Nie czuję odoru rozkładających się trucheł rozszczepionych wersji mnie. Nie brodzę w cuchnących ściekach zużytych pomysłów. Nie potykam się o spleśniałe marzenia. Wśród kalekich myśli nie napotykam na rozpadające się rudery idei.
Dziś krajobraz zamaskowały kryształowe pałace. Ich chłodne posadzki rozpraszają światło, które łagodnie oplata umysł falą barw. Wiem, że mogę doskonale wtopić się w każdą szklaną cegłę. Scalić z promienistą falą muzyki, która rozświetla wszystkie wnętrza. Mogę przeniknąć dowolną barierę i pokonać wszelki opór.
Unikam jednak głębokich piwnic, których mury porasta gęsto wilgotny niepokój. Nie zapuszczam się do pałacowej kuchni, by w kącie, pod stołem nie znaleźć przybitego rzeźnickim nożem drobnego ciałka odległych wspomnień. Na wszelki wypadek nie otwieram okien na najwyższych piętrach. W drobnych pęknięciach futryn może gnieździć się mech pierwotnych lęków. Gdy ktoś nieopatrznie dotknie parapetu, wypełza i wgryza się w pory skóry.
Wolę rozległą salę balową. Wokół kryształowa sterylność i pozorne ciepło.

Zamykam się w idealnym śnie.
Moim pierwszym koszmarze.

wtorek, 24 lutego 2009

..


      Z tych wszystkich utkanych złudzeń:
     
      lekko haftowanych świetlnych iluzji
            ukrytych w przestrzeni odmiennej rzeczywistości
      słownych krajobrazów fatamorgany
            pełnych obietnic i zdziwień
      halucynacji i rojeń poczętych w marzeniach
            wzrastających na pożywnych pragnieniach
     
      tylko emocje są prawdziwe

niedziela, 22 lutego 2009

~


Obrysowane ostrzem szaleństwa obrazy z pogranicza jawy i snu
w jednej chwili rozdzielone sztyletem wbitym pewnością istnienia
Ostrzem materii. Ostrzem oddziaływań. Ultracienkim i przeszywającym po koniuszki palców.
To moment, w którym tracę wszystkie słowa  –
 - w gotowej formie spływające wyznanie
Nagłe rozproszenie myśli na krawędziach niknącego objawienia
Drżenie umysłu po prostu zamiera.
Istnienie w zawieszeniu
Istnienie w pustce
Nieistnienie w życiu
Po chwili – leniwie i jakby z wahaniem – powracające falą mrowienie.
Najpierw ciało ożywa. Na końcu umysł poddaje się wibracji.
Do tego już pamięcią nie sięgam. Granica przekroczona.
ale
Musiało przecież nastąpić.
Dziś jestem.
Dziś piszę.
Umysł znowu drży.

sobota, 21 lutego 2009

splątane stany świadomości


Dopaminowy sen zwarty z rzeczywistością
poddaje się pulsacyjnemu rytmowi spirali czasu
Wgryzam się w schorowane tkanki życia
wysysając z nich ostatnie soki

Dopiero w głębi zacienionych zakamarków
znajduję rzeki skute lodem
Odmorożone dłonie wygładzają taflę myśli
Oszronione usta przywierają do powierzchni
Mordowane zimnem włókna poddają się pulsowi głębi
Czuję
pierwszą wibrację trąconej struny pamięci
- wspomnienie początku
Ostatnie źródła ognia w lodowej skorupie czekają na tchnienie
które uchroni przed zgaszeniem
Skłębiona purpura oddechu zdziera szron z rozwartych warg
wnika w kryształową pustkę chłodu.

już wiesz

płomienie krwi będą tańczyć
dopóki nie pogrążysz ich w próżni