czwartek, 9 kwietnia 2009

*


Po trzasku myśli. W potrzasku słów. Miękka, wilgotna trawa tłumi łagodnie kroki. Stopy naturalnie zapadają się w mokrej ziemi pachnącej deszczem. Niebo rozrasta się w głowie i rodzi własny mikrowszechświat wyobrażeń. Ogień pragnień iskrzy pomysł stworzenia. Trzeszczy i nieuważnie rozpryskuje pełen śmiechu rozmigotany blask.

Blask.

Po-blask.

Trzask.

Po-trzask.

Sidła ciasno oplatają łydkę. Wydają dźwięk, jakby objęły pustkę, ale nie dam się zwieść pozorom. Chłodne kły metalu zatapiają się w skórze. Zatrzymują na kości, rysując jej gładką powierzchnię. W takt tępego bólu przesuwają się wzdłuż piszczeli. Rwą mięśnie, szarpią więzadła. Ścięgna napinają się w beznadziejnym wysiłku, lecz nie utrzymają struktury w całości.
Co za nieznośny zapach. Nie. Nie krwi. Rdzewiejącego metalu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz