wtorek, 21 czerwca 2011

lodoszreń


Pewnego dnia niebo po prostu poszarzało, zaczął padać śnieg i tak już zostało. Na samym początku płatki topiły się przy zetknięciu z ognistorudymi kosmykami, rozpływały w kontakcie z ciepłą skórą, ale wreszcie lód przywykł do gorących barw i temperatury ciała, a ciepło przyzwyczaiło się do obecności chłodu. Wtedy zimno zaczęło powolutku przeciekać do wnętrza. Oszroniło myśli, skuło wyobrażenia, oszkliło pragnienia.
Zamarzłam.
Kiedy odetchnę wystarczająco głęboko, z moich ust wydobywają się pary ciekłego azotu. Wewnątrz mnie panuje tak niska temperatura, że niektóre gazowe pierwiastki natychmiast skraplają się w oskrzelach. Wiem, że kiedyś stężenie ciekłego tlenu niebezpiecznie wzrośnie i moje płuca wybuchną. Tymczasem odczuwam ulgę, że od tak dawna nie oddycham. Dzięki temu wciąż mogę żyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz